Trwa okres pasyjny. W każdy wtorek o godz. 17.00 spotykamy się w Kościele Świętej Trójcy w Szczecinie na czuwaniu. Nastroju, muzyki i społeczności nie możemy przekazać w poście. Umieszczamy zatem dzisiejsze teksty:
„Lecz arcykapłani i cała Rada Najwyższa szukali fałszywego świadectwa przeciwko Jezusowi, aby go skazać na śmierć. I nie znaleźli, chociaż przychodziło wielu fałszywych świadków”.
Bezradność towarzyszyła mi przez długie lata. To niezwykle trudne dla ojca przyglądać się, jak twój syn jest zupełnie nieprzewidywalny. Chciałem go ratować, ale czułem, że w każdej chwili mogę go utracić. Od dzieciństwa zachowywał się nienaturalnie, czasem nawet rzucał się w ogień, często dostawał spazmy, jego ciało drętwiało, szarpał się, a piana ciekła z ust. To za sprawą choroby, kto wie, może nawet były to jakieś moce nieczyste. Żaden lekarz, żaden uczony w Piśmie, nawet Twoi uczniowie, Panie, nie mogli nic zrobić. Bezsilność jest siłą wyniszczającą. Aż do czasu, gdy przyprowadzili mnie do Ciebie. Zapytałeś: „Od dawna to się z nim dzieje?”. Najpierw myślałem, że to ma jakiekolwiek znaczenie, ale później z moich ust i serca popłynęły słowa, które mnie samemu pokazały, że zawsze byłem przy moim synku, że w pewien sposób razem chorowaliśmy, razem byliśmy wyniszczeni i pozbawieni już nadziei. Miałem żal o te wszystkie lata bezradności, dlatego poprosiłem „jeżeli możesz, zlituj się nad nami i pomóż nam”. Po raz pierwszy przyznałem, że nie tylko syn potrzebuje pomocy, ale to my potrzebujemy ratunku. Twoje słowa „wszystko jest możliwe dla wierzącego” wywołały moją konsternację. Czy wierzę? Czy ufam wystarczająco? A co z moimi wątpliwościami, chwilami rezygnacji, co z moją gotowością poddania? „Wierzę, pomóż niedowiarstwu memu”. Nigdy Ci nie zapomnę Panie, co dla nas uczyniłeś. Dziękuję …
„Lecz arcykapłani i cała Rada Najwyższa szukali fałszywego świadectwa przeciwko Jezusowi, aby go skazać na śmierć. I nie znaleźli, chociaż przychodziło wielu fałszywych świadków”.
Nawet największemu mojemu wrogowi nie życzę tego, co mnie spotkało. Przy pierwszych objawach miałem nadzieję, że to jednak zwykła choroba. Gdy usłyszałem „trąd” zamarłem, a później umierałem każdego dnia. Wygnany poza społeczność codziennie patrzyłem na śmierć. Widziałem innych trędowatych i wiedziałem dokąd prowadzi mnie ta choroba. To tak, jakby znaleźć się na cmentarzu za życia. Wyniszczony fizycznie, psychicznie i duchowo. Wcześniej często słyszałem, że trędowaci są przeklęci przez Boga. Czym ja sobie zasłużyłem, czy moje grzechy były aż tak obciążające, że musiałem być tak dotkliwie ukarany? Nawet w największej życiowej rozpadlinie gdzieś słońce znajdzie drogę do człowieka, aby przynajmniej na moment błysnąć światłem, dając nadzieję. Nie mając nic do stracenia poszukałem Ciebie, Panie. Wiedziałem, że nie boisz się opętanych przez demony, czy mogłeś bać się mojego trądu? Padłem na kolana prosząc „jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić”. Spojrzałem na Ciebie i zobaczyłem, że masz w sobie empatię, że cierpisz razem ze mną, że nie brzydzisz się mojej choroby, nie potępiasz mnie grzesznika. A wtedy otwarło się nade mną niebo, gdy wyciągnąłeś do mnie rękę. Poczułem twój dotyk. Pierwszy raz od początku wygnania dotknął mnie zdrowy. Ogarnęła mnie tęsknota za dotykiem i bliskością moich najbliższych, pragnąłem wrócić do mojego zdrowego życia. Często mówi się, że trudne doświadczenia należy wymazać z pamięci. Wręcz przeciwnie. Często wracam do tej chwili spotkania z Tobą. Dotknąłeś mnie kiedy byłem jeszcze nieczysty, dając mi wiarę, że w Bożych oczach nigdy nie byłem i będę godny potępienia. Nigdy Ci tego nie zapomnę …
„Lecz arcykapłani i cała Rada Najwyższa szukali fałszywego świadectwa przeciwko Jezusowi, aby go skazać na śmierć. I nie znaleźli, chociaż przychodziło wielu fałszywych świadków”.
Widmo śmierci dziecka dla rodzica zawsze jest zawsze paraliżujące. Tym bardziej, gdy umiera ukochana jedyna córka. Jako przełożony synagogi miałem dostęp do najlepszych lekarzy, wielu było gotowych pomóc, ale w tej sytuacji było to za mało. Wtedy zdecydowałem się pójść po Ciebie. Kiedy w drodze do mojego domu uzdrowiłeś kobietę chorą na krwotok, serce zabiło we mnie nadzieją. Ona tylko dotknęła Twoich szat i to wystarczyło, tym bardziej pomożesz mojej córce, skoro poprosiłem o pomoc. Gdy usłyszałem wyrok „umarła córka twoja” nogi ugięły się, pomyślałem, że zaraz odejdę od zmysłów. Wtedy zareagowałeś od razu, mówiąc „nie bój się, tylko wierz, a będzie zdrowa”. Na jednej szali wieść o śmierci ukochanej córeczki, na drugiej Twoje słowo „nie bój się”. Chciałem wierzyć Twemu słowu, ale jego waga była wątpliwa wobec ciężaru nieodwracalnej śmierci. Do dziś słyszę śmiech tych, którym wyjaśniłeś, że ona nie umarła lecz śpi. Lecz jeszcze bardziej pamiętam Twój potężny głos „dziewczynko wstań!”. A ona wstała i daliśmy jej jeść. Do mojego domu wróciło życie, właściwie to Ty nowe życie tchnąłeś w nasz dom, w nasze relacje i w życie naszej córki. Dziś składam świadectwo o wydarzeniach, które miały miejsce w moim domu. Ja Jair, przełożony synagogi, moja żona, i nasza córka, co wróciła z martwych.
„Lecz arcykapłani i cała Rada Najwyższa szukali fałszywego świadectwa przeciwko Jezusowi, aby go skazać na śmierć. I nie znaleźli, chociaż przychodziło wielu fałszywych świadków”.
Słyszę te wszystkie oszczerstwa, kłamstwa, drwinę. Nic nie rozumiecie. Wydaje wam się, że macie do tego prawo wobec skazańca, który już nic nie może zrobić. Czy wy w ogóle go znacie? Czy rozmawialiście z Nim choć przez chwilę? Czy byliście świadkami tych licznych uzdrowień, których dokonywał? Czy wiecie, ilu ludzi nosi w sobie wdzięczność, za okazaną im pomoc? Tak łatwo w przybitym do krzyża widzieć tylko skazańca. Tak łatwo zobaczyć tylko to, co chcą jego oprawcy, abyście widzieli. Jeden z trzech skazanych. Buntownik przeciwko cesarskiej władzy, godny potępienia. Czy wiecie, kim On był? Ja wiem. Mimo mojego rozdartego na strzępy matczynego serca wiem, kim On był. Oby jak najwięcej ujrzało w Nim prawdę. Składam dziś o Nim świadectwo. Mój Syn był kimś więcej, niż wyjątkowym człowiekiem.
ks. Sławomir Sikora