„I zerwała się gwałtowna burza, a fale wdzierały się do łodzi, tak iż łódź już się wypełniała. A On był w tylnej części łodzi i spał na wezgłowiu. Budzą Go więc i mówią do Niego: Nauczycielu! Nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” /ew. Mk 4, 37-38/

Tamtego, listopadowego popołudnia jezioro Genezaret było zupełnie spokojne. Cisza i otaczający krajobraz dawały poczucie bezpieczeństwa. Wszystko było przepiękne: roślinność na brzegu, ruiny Kafarnaum, góra błogosławieństw i w końcu samo jezioro. Płynęliśmy łodzią. W obsłudze młody człowiek z rudymi, kręconymi włosami, szczerze uśmiechnięty szybko nazwany został przez przewodnika królem Dawidem. Swoim zachowaniem sprawiał, że wszyscy czuliśmy radość z tego rejsu. W pewnym momencie łódź się zatrzymała, silniki ucichły i zabrzmiała ta szczególna ewangelia o Jezusie z Nazaretu, który uciszył burze.
Świadomość, że działo się to wszystko na tym samym jeziorze przepełniała mnie nieznaną do tej pory fascynacją. Jednocześnie patrząc na spokojne wody Genezaret, przypominały mi się wiadomości, które doskonale znałam, ponieważ czytałam o nich przygotowując różne rozważania.
Jezioro, gdzie toczą się opisane w ewangelii wydarzenia, stanowi część Doliny Jordanu. Znajduje się na głębokości 680 stóp poniżej powierzchni morza. Dzięki temu klimat jest ciepły i łagodny, ale istnieją też pewne niebezpieczeństwa. Po zachodniej stronie znajdują się góry z dolinami i przełęczami. Widzieliśmy je tak dokładnie. Wzgórza Golan majaczyły majestatycznie na horyzoncie. Wiedziałam, że jeśli powieje zimny wiatr zachodni, wówczas doliny i przełęcze spełniają rolę jakby gigantycznych przewodów wentylacyjnych. Wiatr przeciska się przez nie z niesłychaną siłą i uderza z wielką gwałtownością i zwykle nieoczekiwanie w powierzchnię jeziora. W tym czasie fale dochodzą do 2-3 metrów wysokości. Stanowiło to ogromne niebezpieczeństwo dla łodzi w czasie długiej, bo trwającej przeciętnie około 2 godzin przeprawy ze wschodu na zachód lub odwrotnie. Taka sytuacja zaistniała, gdy Jezus i uczniowie byli na jeziorze.
Opis burzy w języku greckim jest bardzo żywy. Sztorm określono wyrazem seismos. Tym słowem określa się trzęsienie ziemi. Fale były tak wysokie, że przykrywały łódź to znaczy: grzbiety fal znajdowały się wysoko nad łodzią. Jezus spał. Czytając tę relację w Ew. Marka, dowiadujemy się, że przed przeprawą Jezus nauczał z łodzi. Był zmęczony, zasnął, a wtedy zerwała się burza. Uczniowie wystraszyli się, mieli prawo. Sytuacja była groźna. W ewangelii czytamy, że właściwie uczniowie są pełni złości i gniewu, zarzucają Mistrzowi, że Go nie obchodzi ich los, gdy oni giną.
Możemy ich za to potępić, możemy ich wyśmiać, możemy się oburzyć z powodu ich małej wiary, o której z resztą mówi im Jezus…ale możemy popatrzeć też na nasze życie, na te sytuacje, w których czegoś panicznie się baliśmy, kiedy czuliśmy, że nam lub naszym bliskim grozi niebezpieczeństwo, a może nawet śmierć. Czy tak daleko nam do uczniów, by w niezrozumieniu, zadać takie pytanie, by zwrócić się z wyrzutem, a nawet z żalem? A dzisiaj co czujemy? Jeszcze tak niedawno jezioro czyli świat wkoło nas był taki spokojny, ułożony, przewidywalny, a ten groźny wirus, który zagraża naszemu zdrowiu, stał się jak wiatr uderzający z siłą prosto z jakiegoś szybu wentylującego ziemi…
Co teraz, gdy nadchodzą wieści z kraju i świata, gdy w sercu coraz więcej pytań… Czy tak daleko nam do postawy uczniów? Dobrze jest oceniać innych, gdy siedzi się w bezpiecznej łodzi na cichym jeziorze, ale gdy zaczyna się „trzęsienie ziemi”…Co wtedy? Gdzie nasze ocenianie i pewność siły własnej wiary? A może ta historia dzisiaj ma nas czegoś nauczyć na nowo o uczniach Jezusa…Nie, że byli małej wiary, ale że w obliczu klęski, mimo swoich lęków i niewiary, obudzili Jezusa! Może weźmy z nich przykład! Obudźmy Go! Nie chodzi o to, że nagle wszyscy będą zdrowi, że wirus zniknie, ale o to, że w łodzi będzie pokój i pewność, że razem z Nim dotrzemy na drugi brzeg.
Kiedy w listopadzie ubiegłego roku po raz pierwszy widziałam i doświadczałam jeziora Genezaret, nie miałam nawet pojęcia, że ta historia i obraz spokojnego morza Tyberiadzkiego i cicho dryfującej po nim łodzi będzie dla mnie symbolem tak wielkiej nadziei. Dlaczego? Bo oczyma wyobraźni, tak bardzo realnie zobaczyłam wtedy na łodzi Jego i ten obraz dzisiaj żywy daje siłę i przekonuje…On tu jest i ma nad wszystkim kontrolę, nawet jak wydaje się, że śpi… a jeśli emocje biorą górę, obudź Go! Możesz nawet krzyczeć, ale powiedz, po prostu powiedz co czujesz, tym samym w Nim szukasz pomocy…Zobaczysz… nastanie pokój. Amen

dk. Izabela Sikora