„Który z tych trzech, zdaniem twoim, był bliźnim temu, który wpadł w ręce zbójców?”
Łk 10,36
To pytanie zadał Jezus uczonemu w zakonie po opowiedzeniu przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Odpowiedź była oczywista. Znamy doskonale tę opowieść. Trudno w to uwierzyć, ale kapłan i lewita przeszli mimo. To znaczy, że nie udzielili pomocy, zostawili pobitego na pastwę losu. Niewyobrażalne, prawda? Zadajemy sobie pytanie, czym się kierowali. Czy była to nieczułość, obojętność, egoizm? Wygląda na to, że obaj kierowali się „pragmatyzmem religijnym”. Co to oznacza? Zbójcy napadli podróżującego, obrabowali go i odeszli, zostawiając go na pół umarłego. Zatem był w tak ciężkim stanie, że nie było wiadomo, czy w ogóle żyje. Chcąc przekonać się o tym, trzeba było podejść bardzo blisko, może konieczne było dotknięcie pobitego, sprawdzenie tętna i oddechu. Gdyby okazało się, że jest martwy, wtedy osoba dotykająca go byłaby nieczysta. Kapłan i lewita musieliby wracać do Jerozolimy i poddać się rytuałowi oczyszczenia. Straciliby czas i pieniądze. Najwyraźniej uznali, że misja z jaką udają się do Jerycha, jest cenniejsza od życia pobitego. Tak podpowiadała im ich religijność i pobożność. Dlatego warto samego siebie zapytać: do jakiej postawy wobec drugiego człowieka zachęca Ciebie Twoja religijność? Jeśli bowiem masz w sobie negatywne podejście (uprzedzenia, nienawiść itp.) względem bliźniego, to znaczy, że zagościł w Twoim życiu „jakiś bożek”, ponieważ Bóg miłości NIGDY nie oczekuje od Ciebie postawy kapłana lub lewity. Za wzór stawiany nam jest Samarytanin. Nie zważał na zagrożenia, tylko ulitował się nad pobitym. Opatrzył jego rany oliwą i winem, posadził go na swoje bydlę. To znaczy, że nie bał się ponieść stratę. Używając oliwy i wina naraził siebie na niebezpieczeństwo, ponieważ mogło nie starczyć na jego zranienia, gdyby jemu coś przytrafiło się w czasie podróży. Oddając rannemu swojego osła, sam zapewne musiał dalej podróżować na własnych nogach. To nie wszystko. Kiedy dotarli do gospody, zaopiekował się nim, a później zapłacił. Kolejna poniesiona „strata”. Tak jest, trzeba się z tym liczyć. Pomagając drugiemu, „tracimy”: czas, pieniądze, niejednokrotnie spokój ducha, kiedy zaczynamy przejmować się trudną historią drugiego człowieka. Tylko że, jeśli skłania nas do takich zachowań miłość, wtedy te „straty” stają się w pewnym sensie naszym „zyskiem”.
W trwających trudnych dniach rozmaitych ograniczeń, którym jesteśmy poddani, ponosimy straty. Nie mam na myśli strat materialnych (to na inne rozważanie), ale te wynikające z niemożliwości korzystania z tego, co było częścią naszej codzienności (kina, teatry, restauracje, wspólne spotkania). Może łatwiej będzie nam znosić tę sytuację, kiedy będziemy pamiętać, że robimy to przede wszystkim dla innych, czyli dla osób z podniesionym wskaźnikiem ryzyka. Ograniczenia przestaną być dla nas poniesionymi stratami, ale staną się „zyskiem”. Kierowanie się bowiem w życiu miłością zawsze się „opłaca”. Domyślam się, że zdanie to może wzbudzić kontrowersje, dlatego dodam: nawet jeśli miłość doprowadza Kochającego na krzyż …
ks. Sławomir Sikora